| Nawigacja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Narodziny wolności i legendy legionów |
|
| |
Wielonarodowy obóz jeniecki
Po wybuchu I wojny światowej znaczna część terytorium Królestwa Polskiego zajęta została przez armię niemiecką już w pierwszych miesiącach wojennych zmagań, a pod koniec 1914 roku niemieckie władze wojskowe rozpoczęły intensywne przygotowania do zakrojonej na szeroką skalę dalszej ofensywy na froncie wschodnim. W ramach tych przygotowań w Szczypiornie pod Kaliszem zorganizowany został duży obóz dla jeńców wojennych. Nosił on oficjalną nazwę „Obóz Jeńców Wojennych Nr 5 w Skalmierzycach” (Kriegsgefangenenlager Nr 5 in Skalmierschütz) i swoje funkcjonowanie rozpoczął w pierwszych miesiącach 1915 roku. Do listopada 1918 roku przebywało w nim kilkanaście tysięcy jeńców wojennych – przede wszystkim Rosjan, ale także Francuzów, Włochów, Anglików, Serbów, Czarnogórców, Rumunów, a nawet Hindusów i Murzynów z wojsk kolonialnych. Przez pewien czas przebywały w nim również osoby cywilne nie przestrzegające przepisów prawa wojsk okupacyjnych, zamieszkujące na zajętych przez Niemców terenach wschodnich (narodowości polskiej, litewskiej, ukraińskiej i białoruskiej) oraz spora grupa robotników belgijskich ukaranych za bunt przeciw niemieckim okupantom w Belgii.
„Olbrzymie kretowisko”
Obóz znajdował się w szczerym polu, po prawej stronie drogi Kalisz-Skalmierzyce. Obejmował rozległy, ośmiohektarowy obszar otoczony kilkurzędowym płotem z drutu kolczastego z licznymi wieżami strażniczymi, na których umieszczone były karabiny maszynowe oraz z wysokimi latarniami oświetlającymi nocą cały teren. Podzielono go na cztery części (oznaczone jako bloki A, B, C i D), oddzielone od siebie drutem kolczastym i posiadające odrębne bramy wjazdowe. W każdej z tych części wydzielono po dziesięć dodatkowych, mniejszych „bloków-sektorów”, również ogrodzonych płotem z drutu kolczastego, składających się z 5 baraków, z których każdy przeznaczono dla 250 osób.
Zabudowę mieszkalną w obozie stanowiły drewniane baraki kryte papą, o szerokości ok. 4,5 m i długości ok. 10 m, zaopatrzone w trzy niewielkie okienka, które wpuszczały do wnętrz tylko niewielką ilość światła. W większości były one częściowo wkopane w ziemię i przez to stanowiły formę prymitywnych półziemianek. Dlatego też – jak wspomina Jan Gaździcki, jeden z internowanych legionistów – obóz sprawiał wrażenie, jakby było to właściwie jedno olbrzymie, podrutowane wszerz i wzdłuż kretowisko.
Wnętrza baraków podzielone były na dwie duże sale. Wzdłuż ich dłuższych ścian znajdowały się miejsca do spania w formie drewnianych nar, oddzielone od siebie wąskim przejściem i wyścielone kawałkami papieru lub trocinowymi siennikami. Do nakrywania się jeńcom i innym osadzonym w obozie osobom służyły kołdry uszyte z płótna barchanowego, wypełnione starymi gazetami.
„Znaleźliśmy się w potrzasku”
Sporo innych szczegółów o wyglądzie obozu często podawali w swoich wspomnieniach internowani w nim legioniści, ale chyba najpełniejszy jego opis zamieścił w swym pamiętniku Ludwik Dudziński. Czytamy w nim m.in.: znaleźliśmy się jak gdyby w potrzasku. Wszędzie druty i posterunki. [...] Jesteśmy w olbrzymim, podłużnym obozie, mogącym pomieścić podobno do 30 tys. jeńców. Przede wszystkim rzuca się w oczy schludny budynek komendy obozowej, dobrze prezentujący się dzięki dość starannie utrzymanym przed nim klombom i trawnikom. W niewielkiej odległości od tego budynku wznosi się, ośmiometrowej może wysokości, strażnica obserwacyjna z umieszczonym pod szczytem karabinem maszynowym, skierowanym na naszą część obozu. Dla większego efektu u stóp strażnicy ustawione są również w naszą stronę dwa działa polowe z ogólnej liczby pięciu, mających utrzymać w karności całą znajdującą się tutaj rzeszę jeńców. Dalej widzimy zabudowania kuchni, różnych magazynów, kantyny, umywalnie, łaźnie, nawet świątynię z małą wieżyczką na sygnaturkę i wprost niezliczoną, zdawałoby się, ilość niziutkich, całkowicie pokrytych papą baraków mieszkalnych, o małych, prawie kwadratowych okienkach. Obóz ten – zaliczany do „ciężkich – przeznaczony był dla kilkunastu tysięcy osób, a warunki w nim panujące nadzwyczaj niekorzystne. Miał on bowiem pełnić funkcję obozu kwarantannowego przygotowanego do krótkiego pobytu w nim jeńców, a użytkowano go przez cały rok, chociaż tak naprawdę można z niego było korzystać co najwyżej w miesiącach letnich.
Nadzór nad obozem, znajdującym się pod komendą Grafa von Oeynhausena, „cieszącego” się opinią sadysty i hakatysty, sprawowali żołnierze niemieccy zakwaterowani w pobliskich murowanych koszarach, budowanych od 1906 roku, w których mieściła się także komendantura obozu.
Prawy polski żołnierz
Układ sił militarnych i politycznych na frontach I wojny światowej, jaki powstał w połowie 1917 roku, wyraźnie wskazywał na to, że odbudowa niepodległego państwa polskiego po zakończeniu wojennych zmagań jest faktem przesądzonym. W takiej sytuacji dalsze wiązanie się Józefa Piłsudskiego i utworzonych przez niego Legionów Polskich, działających od sierpnia 1914 roku u boku Austro-Węgier, z państwami centralnymi (tworzącymi sojusz wojskowy zwany trójporozumieniem, w którego skład obok Austro-Węgier wchodziły Niemcy oraz Włochy – do 1915 roku i Bułgaria – od 1915 roku) pozbawione zostało perspektyw rozwojowych. Sprawę dotychczasowego sojuszu dodatkowo pogorszył tzw. kryzys przysięgowy, którego przyczyną było przekazanie przez Austro-Węgry Legionów Polskich (wiosną 1917 roku) stronie niemieckiej i włączenie ich do Polskiej Siły Zbrojnej – Polnische Wehrmacht.
Decyzja ta była niewątpliwym ciosem dla politycznych dążeń Józefa Piłsudskiego, który planował rozbudować wojsko polskie w oparciu o Polską Organizację Wojskową oraz doprowadzić do jego uniezależnienia się od sojuszników. Zaistniałe okoliczności skłoniły go do wystąpienia wraz ze swoimi zwolennikami z Tymczasowej Rady Stanu (2 lipca 1917 roku) oraz do rozpoczęcia akcji skierowanej przeciw składaniu nowej przysięgi przez legionistów pochodzących z obszaru Królestwa Polskiego. Tekst tej przysięgi brzmiał następująco: Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że Ojczyźnie mojej, Królestwu Polskiemu i memu królowi na lądzie i morzu i na każdym miejscu wiernie i uczciwie służyć będę, że w wojnie obecnej dotrzymam wiernie braterstwa broni wojskom Niemiec i Austro-Węgier oraz państw z niemi sprzymierzonych, że będę przełożonych swych i dowódców słuchał, dawane mi rozkazy i przepisy wykonywał i w ogóle tak się zachowywał, abym mógł żyć i umierać jak prawy żołnierz polski, tak mi Boże dopomóż.
Zaborcy wobec legionistów
W wyniku działań podjętych przez J. Piłsudskiego prawie wszyscy legioniści pochodzący z Królestwa Polskiego, a służący w I i III Brygadzie Legionów, odmówili złożenia przysięgi. Z pełnego składu osobowego obu tych brygad do przysięgi przystąpiło tylko 107 oficerów i 1432 szeregowych, których włączono do Polskiej Siły Zbrojnej. Z kolei legioniści z I i III Brygady, zamieszkujący na terenie zaboru austriackiego, wcieleni zostali bezpośrednio do armii austro-węgierskiej i skierowani na front włoski. Natomiast II Brygada, licząca ok. 7,5 tys. żołnierzy i składająca się przeważnie z obywateli austriackich, złożyła przysięgę prawie w całości. Przemianowano ją na Polski Korpus Posiłkowy, włączono w skład armii Austro-Węgier i odesłano na front rosyjski.
Pod wrażeniem wydarzeń w legionach, władze niemieckie przystąpiły do akcji skierowanej przeciw J. Piłsudskiemu, którego aresztowano i osadzono – wraz z najbliższym współpracownikiem Kazimierzem Sosnkowskim – w twierdzy magdeburskiej. Zatrzymano także wielu innych działaczy Polskiej Organizacji Wojskowej, z których część w trakcie przewożenia do więzień na terenie Niemiec przez jakiś czas przebywała w obozie w Szczypiornie (m.in. tu przetrzymywano Aleksandrę Piłsudską). Natomiast żołnierzy z I i III Brygady, którzy odmówili złożenia przysięgi – internowano. Oficerów osadzono w Beniaminowie, a pozostałych w liczbie około 4 tysięcy skierowano do obozu jenieckiego w Szczypiornie pod Kaliszem.
Dwaj komendanci
Część obozu, w której umieszczono internowanych legionistów, stanowiła odrębną, zwartą całość (blok C) i znajdowała się pod zarządem niemieckiego majora Hugo Kaupischa, pochodzącego z Alzacji, którego legioniści w swoich relacjach wspominają w ciepłych słowach, a Władysław Kęsik informuje nas jeszcze o tym, że podawał się on za potomka króla Stanisława Leszczyńskiego po kądzieli i dodaje, że „był to zacny człowiek”. Wacław Kobyłecki z kolei daje takie oto porównanie obu komendantów szczypiorniańskiego obozu: Stanowisko nasze w obozie od razu było wyraźnie postawione. Nie uważamy się za jeńców. O tem, żeby nas używano do jakichkolwiek robót, jak to było z jeńcami rosyjskimi, nawet Niemcom do głowy nie przyszło. Bo któżby zresztą dał sobie radę z takim niesfornym narodem jak legioniści. [...] Niemało z tem ma kłopotu „nasz” major, poczciwina staruszek, który stara się nam niedolę złagodzić. Jest nam życzliwy [...], gdzie może, tam nas broni. Szczególnie przed głównym komendantem całego obozu, którym jest podpułkownik Graf von Oeynhausen [...]. Gorliwa szelma i zaciekła. Nienawidzi nas. [...] Morzy nas głodem. Wydziela takie racje, że może obliczyć nasze istnienie na 2 miesiące. Zrobi z nas to, co zrobił z jeńcami rosyjskimi. Będzie dawał na śniadanie po kawałku chleba, na obiad brudną wodę (zupę) i na kolację brudną wodę. [...] Ale to nic – wytrwamy.
Hymn legionowy
Pierwszy transport legionistów przybył do Szczypiorna 14 lipca 1917 roku, a podczas jazdy kolejnego z nich, odbywającego się w nocy z 17 na 18 lipca na trasie Modlin-Kalisz, Tadeusz Biernacki ujednolicił i uzupełnił jedną z pieśni, która od tego czasu powoli stawała się hymnem legionowym. Jej słowa:
Legiony – to żebracza nuta,
Legiony – to ofiarny stos,
Legiony – to żołnierska buta,
Legiony – to straceńców los.
My Pierwsza Brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy życie, swój los,
Na stos, na stos...
Nie chcemy już od was uznania,
Ni waszych mów, ni waszych łez –
Już skończył się czas kołatania
Do waszych serc, do waszych kies.
My Pierwsza Brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy życie, swój los,
Na stos, na stos...
niejednokrotnie rozlegały się z wnętrz obozowych baraków i dziś pieśń ta powszechnie znana jest pod tytułem „My Pierwsza Brygada”.
Miasto niewoli
O tym, jakie wrażenie sprawił obóz w Szczypiornie na legionistach i jakie panowały w nim warunki świadczy fragment wspomnień Władysława Kęsika, z których dowiadujemy się, że: na drugi dzień przyjechaliśmy do Kalisza. Jesteśmy już trochę zmęczeni długą podróżą. Na stacji pusto, widać tylko kilku Niemców i trochę osób cywilnych. Za chwilę zbiórka i maszerujemy do obozu, który rzekomo ma być etapem do cywila. Ale obozu jakoś jeszcze nie widać, dopiero po jakimś czasie marszu wyłaniają się po naszej prawej ręce kontury jakichś baraków odrutowanych. Widać już coraz wyraźniej, jak jeńcy rosyjscy krzątają się po obozie. Dalej w głębi widać jakby gołębniki na palach zbudowane. Im więcej zbliżamy się, tem więcej rozumiemy, że to drugie San Domingo, bo oto przy szosie stoi baterja armat, wycelowanych na tajemnicze dla nas baraki, a tam na palach, zamiast gołębników są karabiny maszynowe i oto już jesteśmy za drutami. Baraki zbite z desek, do połowy wpuszczone w ziemię [...] bloki wewnątrz obozu otoczone są drutami.
Jeszcze dobitniej na ten temat pisze w swych wspomnieniach inny internowany w Szczypiornie legionista – cytowany już Wacław Kobyłecki: Wysiadamy. Długa kolumna maszeruje. Kieruję wzrok w stronę naszej nowej „siedziby”. Duża, kilkudziesięciomorgowa przestrzeń, zabudowana szeregiem niskich, długich baraków. Całe miasto z prawidłowo wytkniętymi ulicami. Miasto otoczone kilkoma rzędami drutów kolczastych. Miasto powolnego konania z głodu. Miasto niewoli. Dochodzimy. Rozpoznajemy już sylwetki tamtejszych mieszkańców. Jakieś szaro-ziemiste, wychudłe widma. Byli kiedyś ludźmi. [...] Pułki rozlokowały się po blokach, sąsiadujących z sobą, a oddzielonych od siebie jednym rzędem drutów. [...] Wzdłuż wszystkich bloków mieliśmy obszerną promenadę, z której było wejście do każdego oddziału. Przy tej właśnie alei stał „gmach”, który mieścił najważniejszą instytucję – kuchnię i skład prowiantów dla nas przeznaczonych.
Żołnierska dyscyplina
Wraz z podoficerami i szeregowymi do obozu przybyło także kilkunastu oficerów, którzy nie chcieli opuszczać swych żołnierzy i dlatego nie ujawnili rzeczywistych stopni wojskowych. Większość spośród nich jednak władze niemieckie wkrótce zidentyfikowały i wywieziono ich do obozów w Niemczech (głównie do Werl i Rastadt). Między internowanymi panowała więź wspólnie przebytego szlaku bojowego oraz karność wynikająca z wojskowego stosunku podwładności. Pierwszym komendantem obozu legionistów został najstarszy stopniem kapitan Stanisław Tessaro-Zosik. Podlegali mu podoficerowie stojący na czele poszczególnych sektorów, a im z kolei komendanci baraków. Po jego dekonspiracji (6 sierpnia) obowiązki komendanta obozu sprawowali kolejno: wachmistrz Janusz Olszamowski (do 15 września), wachmistrz Michał Brzęk-Osiński (do 14 listopada) i wachmistrz Bohdan Dan-Stachlewski (do 15 grudnia 1917 roku, czyli do chwili przeniesienia internowanych legionistów do Łomży).
Na temat organizacji życia obozowego przytaczany już Władysław Kęsik pisze następująco: Autonomicznym komendantem obozu był kapitan Zosik-Tessaro, przebywający w obozie jako szeregowy. Każdy blok i barak miał swoich komendantów, organizacja czysto wojskowa, poczucie dyscypliny bardzo wysokie. Ani na chwilę nikomu z nas przez myśl nie przeszło, by wykroczyć względem swoich dawnych przełożonych poza ramy dyscypliny wojskowej szanującego się żołnierza. Mimo niewoli czuliśmy się żołnierzami przyszłej Armii Polskiej i do obrony Jej honoru byliśmy obowiązani.
Nauka i sport
Osoby pełniące funkcje komendantów czuwały nad całokształtem życia obozowego. Utworzono komitet gospodarczy, który zajął się kuchnią oraz organizacją sklepu obozowego. Uruchomiono izbę chorych i pocztę. Prowadzono kursy szkolne (maturalne i dla analfabetów) oraz specjalistyczne (rolnicze i handlowe), a także naukę języków obcych i stenografii. Założono warsztaty rzemieślnicze i artystyczne oraz przystąpiono do organizacji występów chórów i przedstawień amatorskich. Oprócz częstych zajęć gimnastycznych legioniści grali także – z inicjatywy porucznika Stanisława Grzmot-Skotnickiego, przebywającego w obozie przez pierwszy miesiąc internowania – w piłkę ręczną, która dzięki temu uzyskała funkcjonującą do dzisiaj popularną nazwę „szczypiorniaka”. O grze tej internowany w Szczypiornie Władysław Broniewski napisał w swym pamiętniku, że: w ciągu dnia koledzy biegali za szmacianką; zabawa ta podbiła ich serca, grali całe dnie, zapominając, że są internowani, a przytaczany już Ludwik Dudziński informuje nas: A propos gier. Nasi sportowcy wykombinowali niedawno nową grę w piłkę. Zasady tej gry różnią się od używanych w footballu, są ciekawsze i rozwijają równomiernie całe ciało, podczas gdy w footballu pracuje się przeważnie nogami. Jeśli kiedyś [...] wyjdziemy żywi z obozu, a nowa rozumniejsza gra zyska prawa obywatelstwa u innych miłośników sportu, wówczas ten jeden choćby wynalazek będzie nas bronił przed zarzutami bezowocnego pobytu w Szczypiornie. Natomiast w sposób ogólny na temat zajęć w obozie wspomniany już Władysław Kęsik pisze: Na wstępie wzięto się do pracy organizacyjnej, a więc utworzono komitet gospodarczy, sąd koleżeński, pocztę, izbę chorych, kursy maturalne, szkołę dla analfabetów, kursy języków obcych, warsztaty rzemieślnicze i artystyczne oraz szkołę rolniczą. Organizowano imprezy teatralne, chóry oraz wychowanie fizyczne, nie zapomniano i o wiedzy wojskowej, jednem słowem cały obóz legionowy w Szczypiornie żył życiem wewnętrznem – dobrze zorganizowanym.
Inny internowany legionista – Stefan Kozłowski – ujmuje to w swym dzienniku w następujący sposób:
27 sierpnia. Po południu poszedłem na wykład kursu gimnastycznego, na który się zapisałem. Stosowne notatki trzeba robić. Przyda się to w różnych wypadkach [...].
5 września. Dziś odbyła się wystawa prac I bloku. Było dużo wyrobów bardzo starannie odrobionych, jak: wiatrak, domek, rysunki, krzyże pamiątkowe, dewizki z włosia itd. [...].
7 września. [...] Nasz obóz zupełnie się zmienił, bo większa część uczęszcza na kursy naukowe. Kurs nauki odbywa się od 8-11 i od 2-5 [...].
16 września. Do południa uczyłem się niemieckiego, a po południu poszliśmy na lekcję gimnastyki. Ładnie wyrabia się chór obozowy [...].
Mielone ślimaki i liście
Pożywienie internowanych było złej jakości i dostarczano je im w bardzo niewielkich ilościach. Z czego się ono składało, pisze w swoich wspomnieniach Stanisław Pewnicki: Pierwsze dziesięć dni pobytu w Szczypiornie było bardzo ciężkie. Niemcy głodzili, wydając strawę niemożliwą do spożycia [...]. Porcja dzienna żołnierska składała się rano z ¼ litra „ersatz” herbaty, coś w rodzaju zaparzonego kwiatu lipowego, i 150 gramów chleba, zawierającego 25% mąki. Pozostałe 75% składało się z mielonych kasztanów, ziemniaków itp. cudownych odżywek. Na obiad wydawano pół litra wody zagotowanej z mielonych ślimaków morskich i ciętych liści pastewnych buraków, a cytowany wcześniej Wacław Kobyłecki dodaje: Historyczne szczypiorniańskie zupy urozmaicane były od czasu do czasu smakiem wygotowanych „languszek”, które nie były zwykłemi żabami, ugotowanemi w całości w zupie, jakby to sobie ktoś nieświadom rzeczy mógł wyobrazić. Były to jakieś ślimakowate twory morskie, posiekane na kawałki wielkości fasoli, zasuszone i obsypane sproszkowaną substancją niewiadomego pochodzenia. W tym stanie wygląda to bardzo niewinnie. Tragedja zaczyna się dopiero po ugotowaniu. Sproszkowana substancja niewiadomego pochodzenia znika, zaś w „zupie” pozostaje obślizgła przeźroczysta galareta. [...] Drugą specjalnością szczypiorniańską jest dużych rozmiarów, śmierdząca ryba, którą przed skonsumowaniem trzeba obedrzeć ze skóry, po czem gotować tak długo, iżby w odpowiedniej temperaturze wyginęły znajdujące się w niej bakterje. W dniu, kiedy na obiad gotowano tę rybę, promenada świeciła pustkami, albowiem w promieniu 100 metrów od kuchni nie można się było pokazać bez maski gazowej, ażeby tej śmiałości chorobą nie przypłacić, albo zgoła na wieczną utratę powonienia się nie narazić. Żywieniowa pomoc kaliszan
W celu polepszenia sytuacji wyżywieniowej panującej w obozie – społeczeństwo Kalisza już w połowie sierpnia 1917 roku zorganizowało kaliski Oddział Polskiego Komitetu Opieki nad Jeńcami, w skład którego wchodzili: Stanisław Bulewski jako przewodniczący, Ignacy Łaszczyński – zastępca, Kazimierz Scholtz – sekretarz, Leon Dziewulski – skarbnik oraz jako członkowie: ks. Jan Sobczyński, J. Bronikowski, S. Murzynowski i Stanisław Orzeł. Przy Komitecie działała także sekcja kobieca, w której działały m.in.: Sława Zakrzewska, A. Sztark, Maria Sulecińska, K. Świdnicka i Zofia Janiszewska. Natomiast ze strony internowanych kontakty z Komitetem utrzymywała Rada Żołnierska, w skład której wchodzili m.in.: Władysław Bagiński i Władysław Broniewski. Członkowie Komitetu oraz współpracujące z nim szerokie kręgi społeczeństwa kaliskiego udzielały internowanym wydatnej pomocy. Codziennie wóz Komitetu dostarczał do obozu zakupioną w mieście żywność. Trzeba tu dodać, że ranga tej pomocy była bardzo znaczna, albowiem sytuacja żywnościowa w Kaliszu była zła, a jego mieszkańcy sami często głodowali.
O poprawę warunków żywieniowych starali się także na własną rękę sami legioniści, o czym informuje nas m.in. cytowany już kilkakrotnie Władysław Kęsik: Głód jest matką pomysłów. Leguny zaczęli podrabiać najrozmaitsze przepustki, aby dostać się do Kalisza i przynieść w plecaku chleba dla siebie i kolegów. Lecz wkrótce Niemcy połapali się w tem i więcej za bramę nie wypuszczali, ale od czego legun ma głowę? Pewnego razu koledzy z płaszczów zrobili nosze i jeden położył się, za poduszkę służyło pięć plecaków; czterech kolegów go niesie, a na zapytanie Niemca: „Co to znaczy?”, odpowiedzieli, że niosą chorego na tyfus do szpitala. Oczywiście, jak tylko zniknęli z oczu Niemca, chory ozdrowiał i w parę godzin przynieśli pięć plecaków chleba z Kalisza. Inny znowu wyjechał na wozie, przykryty śmieciami. Oczywiście wszyscy, którzy wracali byli przez Niemców, jako nowoprzybyli, rejestrowani pod przybranemi nazwiskami, toteż władze niemieckie nigdy nie mogły doliczyć się nas, bo im zawsze brakowało kilkudziesięciu legunów do ich stanu liczebnego.
„O nas nikt nie wie i nie pamięta”
Przedłużający się pobyt legionistów w Szczypiornie, stopniowe ograniczanie przez władze obozowe i tak rzadko wydawanych przepustek oraz pogarszające się warunki życia, wynikające z nadchodzącej jesieni, powodowały częste ucieczki internowanych. Te jednak w większości nie udawały się. Jednocześnie Niemcy, poprzez przybyłą do obozu specjalną komisję, wzmogli wśród internowanych agitację o wstępowanie do oddziałów Polnische Wehrmacht. W jej wyniku 840 legionistów odesłano z obozu, a pozostałych (ok. 2 tys. żołnierzy) poddano dalszym ograniczeniom i represjom. Obóz zmniejszono do czterech sektorów, uniemożliwiono kontaktowanie się poszczególnych bloków, utrudniono pracę komisji żywieniowej oraz prowadzenie zajęć szkolnych.
Poza tym w sposób szczególny internowanym legionistom dokuczała świadomość, że tak naprawdę nikt nie upominał się o poprawę ich losu – ani społeczeństwo, ani władze administracyjne, ani władze wojskowe. Ta smutna refleksja wielokrotnie pojawia się na kartach wspomnień i pamiętników internowanych legionistów. Pojawia się ona także w korespondencji młodego, 19-letniego Juliusza Kamlera z 1. Pułku Ułanów, który po obozie w Szczypiornie i Łomży już 7 grudnia 1918 roku wyruszył na front ukraiński i 8 stycznia 1919 roku w bitwie pod Sulimowem oddał za wolną, niepodległą ojczyznę swe własne życie. W jednym z listów (z datą 4 sierpnia 1917 roku) pisze on do rodziców: My tu wszyscy mamy wrażenie, że o nas nikt nie wie i nikt nie pamięta. W ogóle wiara rozczarowała się ostatecznie co do swojego społeczeństwa, a nikt nie okazuje zainteresowania się nami. Przecież my jesteśmy ostatecznie Polskie Wojsko, pomimo tego, że nie chcieliśmy przysięgać swemu królowi (w tym miejscu składam serdeczne podziękowanie rodzinie J. Kamlera, a zwłaszcza Pani prof. Annie Stańczykowskiej-Piotrowskiej, za udostępnienie tej korespondencji). Nie mogą nas zatem dziwić „gorzkie” słowa przytoczonej wyżej pieśni „My Pierwsza Brygada”, a zwłaszcza jej drugiej zwrotki.
Zbuntowani jeńcy
Najbardziej dotkliwym zarządzeniem był jednak rozkaz oznaczenia internowanych numerami obozowymi, takimi jakie nosili w Szczypiornie jeńcy wojenni. Legioniści odmówili dobrowolnego naszycia tych numerów i w związku z tym władze wojskowe odwołały przychylnie nastawionego do nich niemieckiego komendanta obozu majora Hugo Kaupischa i powołały na jego miejsce wyraźnie wrogiego im kapitana Gliwitza (vel Schliwitza). Na rozkaz nowego komendanta, na specjalnej zbiórce, numery te naszywali internowanym jeńcy rosyjscy. Akcja ta jednak Niemcom się nie udała, bo legioniści naszyte numery pozrywali. W odwecie za tę niesubordynację kapitan Gliwitz aresztował komendanta obozu polskiego, wachmistrza Tadeusza Brzęk-Osińskiego, zniósł kontakt z kaliskim Komitetem Opieki nad Jeńcami, zamknął sklep obozowy, wstrzymał pocztę i zakazał opuszczania baraków bez naszytego numeru. Wypełnienia tego ostatniego polecenia strzegli niemieccy wartownicy ustawieni przed wejściem do każdego baraku.
Wydarzenia te jeden z legionistów – Henryk Supiński – wspomina następująco: Prusak w pikelhaubie z bagnetem na karabinie stoi przed wejściem do baraku, nie pozwalając nawet głowy wychylić. Na sali znajduje się 50 ludzi, karmionych płynami, które sprawiają, że wyjść często potrzeba. Zgłasza się legionista do takiego Niemca „patrona”, tłumacząc, że ma pewien niecierpiący zwłoki interes do ubikacji na końcu bloku stojącej. Niemiec nań groźnie spogląda, a widząc, że nie ma numeru na rękawie, „raus” krzyczy i kolbą nań się zamierza. Legun się cofa, lecz za chwilę okno uchyla i załatwia konieczną czynność fizjologiczną. Niemiec z okrzykiem „Verfluchter” rzuca się w stronę okna, lecz w tej samej chwili okno się drugie odmyka i ta sama historia, potem trzecie, czwarte, znów pierwsze i tak w kółko. Szwab klnie i w bezsilnej złości w drugą się stronę odwraca. [...] Następnego dnia zapadło postanowienie: urządzimy głodówkę! Postawimy wszystko na jedną kartę. Albo zwyciężymy i wyjdziemy z honorem, lub padniemy pod brutalną przemocą. Trwała ona od 14 do 17 listopada 1917 roku. Protestujący, osłabieni kilkudniowym głodem i dodatkowo nie wychodzący na świeże powietrze, zaczęli chorować, a liczba chorych 17 listopada wynosiła już ok. 300 osób, wśród których było także kilka przypadków bardzo poważnych, a nawet dwa śmiertelne.
Koniec pobytu w obozie
Głodówkę przerwała dopiero interwencja Rady Regencyjnej, utworzonej we wrześniu 1917 roku w miejsce rozwiązanej Tymczasowej Rady Stanu. W jej wyniku oraz z powodu powszechnego poruszenia opinii publicznej władze niemieckie wyraziły w końcu zgodę na zwolnienie z obozu młodocianych, chorych i starych oraz na przeniesienie pozostałych legionistów do posiadającego znacznie lepsze warunki bytowe obozu w Łomży.
W połowie grudnia 1917 roku pobyt legionistów w obozie jenieckim w Szczypiornie zakończył się. Przeniesiono ich do Łomży. Przed wyjazdem komendant obozu wachmistrz Bohdan Dan-Stachlewski, w imieniu wszystkich internowanych, wystosował do kaliskiego Oddziału Polskiego Komitetu Opieki nad Jeńcami pismo, w którym złożył oficjalne podziękowanie za okazaną legionistom pomoc, dzięki której żołnierz polski czuł się cząstką żywej siły zawartej w narodzie i wiedział, że liczne, a nierozerwalne więzy łączą go ze społeczeństwem. Legioniści wystawili także – zwłaszcza członkiniom sekcji kobiecej Komitetu – szereg imiennych dyplomów pamiątkowych z podziękowaniami, bo nie ma szczypiorniaka, któryby nie wspominał z głębokiem poczuciem wdzięczności Kalisza i tych zacnych obywatelek i obywateli, którzy poświęcali (nam) swój czas, pracę i pieniądze.
Wolny orzeł srebrnopióry
Niecały rok później, nocą z 6 na 7 listopada 1918 roku, powstał w Lublinie, pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego, Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Pięć dni później – 11 listopada 1918 roku – rząd ten rozwiązał się i podporządkował Józefowi Piłsudskiemu, który poprzedniego dnia powrócił z Magdeburga. 14 listopada rozwiązała się Rada Regencyjna Królestwa Polskiego i również przekazała mu całą władzę jako naczelnikowi państwa. Po wielu latach niewoli Polska odzyskała upragnioną niepodległość. Polska zmartwychwstała, a orzeł srebrnopióry uniósł się nad krajem i skąpany w blasku swobody narodowej, rozwinął swe skrzydła jako widomy sztandar wolności!. O tę wolność trzeba było jednak ponownie wkrótce walczyć i legioniści ze Szczypiorna oraz Łomży ponownie chwycili za broń, poszli w pole, przelewali krew, niejednokrotnie oddali za nią to, co mieli najcenniejszego – własne życie.
przejdź do Pomnik Legionistów
|
|
|
|
|
|
| |
Dzisiaj stronę odwiedziło już 8 odwiedzający (14 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|
|
|
|